MEN wprowadza zmiany w podstawie programowej w nauczaniu historii. Na czym te zmiany polegają i jak Pan, Panie Profesorze, je ocenia?
- MEN tłumaczy wprowadzane zmiany koniecznością „odchudzenia” programu. Gdyby tak było, można by było nad tym dyskutować. Nie wydaje mi się jednak, żeby to był cel tej operacji - zwłaszcza w kontekście innych zmian wprowadzanych w systemie edukacyjnym. Jestem przekonany, że celem jest prezentowanie w szkole określonej narracji historycznej i „wyciszanie” wątków niewygodnych z punktu widzenia tej narracji. Oceniam te zmiany bardzo krytycznie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
O jakie wątki chodzi?
Reklama
- Przede wszystkim uderza bardzo widoczna niechęć autorów nowej podstawy programowej do historii Kościoła katolickiego w Polsce. Od Chrztu Polski w 966 i Zjazdu Gnieźnieńskiego Kościół jest wielkim nieobecnym w polityce państwa i w kulturze. Tak jakby nie było wpływu Kościoła na prawodawstwo i ustrój Rzeczypospolitej, tak, jakby nie było pojęcia prymasa - interrexa, zwornika systemu monarchii mieszanej . Brakuje takich wybitnych przedstawicieli duchowieństwa jak Jan Łaski czy Piotr Skarga. Brakuje wybitnych kapłanów wieku XVIII, jak ks. Konarski, Staszic, Bohomolec. Nie ma mowy o wkładzie ludzi Kościoła w podtrzymywanie ducha niepodległościowego wśród Polaków w XIX w. Nie ma Piusa IX, Leona XIII, abp Zygmunta Szczęsnego Felińskiego. Nie ma w ogóle świętych, jako pewnej kategorii osób wpisujących się w dzieje narodu i państwa.
Ludzie Kościoła pojawiają się dopiero w historii najnowszej w osobach bł. Prymasa Wyszyńskiego i św. Jana Pawła II. Ale te postaci przychodzą jakby „znikąd”, co w oczywisty sposób osłabia ich znaczenie. Na czym polega ich misja? Jakie dziedzictwo podtrzymują? Skąd bierze się ich wielkość? W nowym programie brakuje miejsca dla polskiego katolicyzmu jako ważnego wątku obecnego w tysiącletniej historii narodu i państwa.
To niestety nie jedyny pomijany wątek.
Jakich jeszcze tematów brakuje?
- Inny wielki nieobecny temat to historia polskich kresów. W nowej podstawie brakuje w ogóle takiego pojęcia jak Kresy Wschodnie. Nie ma też żadnych odniesień do Zbrodni Wołyńskiej. Ma się wrażenie, że jest to wyrugowane z podstawy programowej w imię poprawności politycznej w kontekście próby tworzenia dla dzieci i młodzieży relacji polsko - ukraińskich bez balastu historycznego. Ale ten „balast historyczny” obejmuje całe Kresy Wschodnie, co już jest czystym bolszewizmem. To komuniści z racji podległości ZSRR byli zobligowani do tego, by polski naród był pozbawiany wiedzy na temat polskości Kresów i polskiej kultury, która tam kwitła, kultury fascynującej dla rodów ruskich czy litewskich, której do przyjmowania tej kultury nikt nie przymuszał.
Reklama
Obecnie próba zadławienia wiedzy o Kresach jest prawdopodobnie również podyktowana politycznym celem związanym z poprawnością w relacjach ze wschodnimi sąsiadami.
Owa usłużność wobec bieżących potrzeb jest także widoczna jeśli chodzi o przedstawianie informacji związanych z relacjami polsko niemieckimi. To nie jest problem tylko Grunwaldu i dalekiej przeszłości, ale przede wszystkim tego, co wiąże się z tymi najbardziej dramatycznymi relacjami polsko - niemieckimi czyli wiekiem XIX i XX. Jest mowa oczywiście o rozbiorach ale brakuje kontekstu jakim jest pruski imperializm i cały proces germanizacyjny. Brakuje też informacji o oporze przed germanizacją, również w wymiarze pewnych charakterystycznych i łatwych do zapamiętania symboli tego oporu, stanowiących swoistą polską mitologię, jak np. Wóz Drzymały.
Zbrodnie niemieckie podczas II Wojny Światowej sprowadzone są do jednej wielkiej zbrodni, która ma budzić sumienia - to zbrodnia Holocaustu. Wszystkie inne zbrodnie Niemców, w tym zbrodnie na Polakach, są tylko cieniem tej jednej lub pozostają nieobecne. Wykluczone jest też w odniesieniu do nich pojęcie „ludobójstwo”. A zatem mamy budowanie dobrych relacji polsko - niemieckich ze szkodą dla pamięci o tragediach, których, jako naród doświadczyliśmy z rąk Niemców…
Reklama
Warto przypomnieć o dopuszczeniu w ostatnim czasie w formie zalecanej przez MEN ostatniej części tzw. podręcznika polsko - niemieckiego za lata 1939-89. Miał on być kierowany zarówno do polskich jak i niemieckich uczniów. W Niemczech, z uwagi na to, że decyzje nt. edukacji podejmowane są na poziomie landów, podręcznik ten jest praktycznie nieobecny. Można podejrzewać, że powstał przede wszystkim z myślą o polskich dzieciach. Poza wspominanym już przez mnie wątkiem związanym z ukazywaniem zbrodni Holocaustu jako de facto jedynej niemieckiej zbrodni, duża część podręcznika dotyczy po prostu historii Niemiec. Budzi to poważne wątpliwości a nawet skłania do pytań o to, czy rękami polskich urzędników nie będzie przypadkiem realizowana w Polsce niemiecka polityka historyczna. To wciąż tylko pytania, nie są one jednak bezzasadne. Nie tylko w kontekście programu nauczania historii ale też np. zmiany narracji w muzeum II Wojny Światowej itp.
Jakiej zatem narracji historycznej służyć mają, zdaniem Pana Profesora, wprowadzane zmiany?
- Warto w tym kontekście wspomnieć o tym, że nowa podstawa programowa to historia odpersonalizowana. Brakuje nazwisk. Nie tylko ludzi Kościoła, o czym już wspominałem ale w ogóle ludzi, wybitnych Polaków. Zaburzone jest prawo młodych ludzi do poznania tych osób ale odpersonalizowanie historii to w ogóle niebezpieczny zabieg. Rodzi pokusą wejścia w narrację postpeerelowską, opartą na metodologii marksistowskiej. Dzieje w takim ujęciu są w gruncie rzeczy zdeterminowane procesami historycznymi, w ramach których ścierają się „siły postępu” i „siły wstecznictwa”, uniemożliwiające drogę prostą i świetlaną; siły, które sprzeciwiają się jednemu słusznemu celowi ale jednak prędzej czy później muszą ulec.
W tym kontekście pożądana narracja miałaby wskazywać, że celem i najdoskonalszym wyborem dla Polaków jest Unia Europejska zdominowana przez oligarchów unijnych, do których grona aspiruje również dzisiejszy obóz rządzący naszym krajem. Przeszkodą w tym ujęciu byłoby „religianctwo” i tożsamość narodowa. Tworzą one bowiem bariery, które uniemożliwiają właściwy zakres komunikacji bezstresowej na poziomie ogólnoeuropejskim. To oczywiście zabieg prymitywny i nikt by się do niego nie przyznał. Moim jednak zdaniem, tak właśnie jest.
Reklama
Warto podkreślić, że zmiany w podstawie programowej z historii wpisują się w pewien szerszy kontekst zmian proponowanych obecnie w edukacji.
Jakiego rodzaju zmiany ma Pan Profesor na myśli?
Mam na myśli m.in. zmiany w liście lektur, co można nazwać ograniczaniem dostępu dzieci i młodzieży do kultury polskiej.
Bardzo niepokojący jest fakt wycofania ze szkół przedmiotu „Historia i teraźniejszość” . Nastąpiło to prawdopodobnie głównie z powodów ideologicznych, być może z nienawiści partyjnej do Zjednoczonej Prawicy. Niewykluczone, że również z uwagi na fakt, że autorem jednego z podręczników do tego przedmiotu jest prof. Wojciech Roszkowski, historyk, który spotkał się z twardym „hejtem” ze strony tzw. środowisk lewicowo - liberalnych.
Reklama
Niechęć do tego przedmiotu ma charakter złożony natomiast skutki jego wycofania będą, myślę, bardzo negatywne. Obecni uczniowie są bowiem bombardowani niezwykle emocjonalnymi, a zarazem sprzecznymi wersjami najnowszej historii Polski , sprzecznymi przede wszystkim jeśli chodzi o stosunek do PRL. Wersje te wypracowywane są przez wiele środowisk, w tym rodzinnych; również takich, które mają problem z rozliczeniem się z minionym okresem i przenoszą to siłą rzeczy na barki kolejnych pokoleń albo za pomocą kłamstwa o tej epoce albo wręcz za pomocą jakiejś zupełnie niezasadnej apologetyki. Tymczasem HIT miał za zadanie zaprezentowanie wypracowanej przez historyków wersji historii najnowszej, w której zagwarantowana jest jednak pewna zdecydowanie negatywna ocena tych okresów, w których nie byliśmy suwerennym narodem. Takie minimum jest nieodzownym warunkiem tego, byśmy mogli jako wspólnota odczuwać różnice między suwerennością a brakiem suwerenności. Wycofanie HIT-u nastąpiło ze szkodą dla dzieci i młodzieży a na dłuższą metę - ze szkodą dla Polaków. O ile chcemy być nadal Polakami.
Kolejny niepokojący temat to kroki podjęte przez MEN w kierunku powolnej likwidacji katechezy. Na marginesie warto zauważyć, że narzędzia i sposoby, które używane są przez obecną władzę nawiązują wprost do dziedzictwa epoki Gomułki, który od 1958 r. rozpoczął walkę z obecnością religii w szkołach. Zaczęło się to od akcji dekrucyfikacyjnej, czyli zdejmowania krzyży z miejsc publicznych. Trudno, by nie kojarzyło się to z działaniami pana prezydenta Trzaskowskiego. Eliminacja lekcji religii rozpoczęła się od przenoszenia jej na pierwsze i ostatnie godziny lekcyjne. Władze powoli przyzwyczajały ludzi do nieobecności religii w szkole a Kościół, świadomy tego procesu, musiał przygotowywać się do organizacji zajęć w przestrzeni parafialnej. Ostatecznie w 1961 r. religia została usunięta, oczywiście pod hasłem świeckości szkoły. Był to rezultat procesu, który obserwujemy również dziś.
Reklama
Mam wrażenie, że obecna ekipa ministerialna łamie nie tylko prawo konkordatowe i ustawę o oświacie, naruszając konkretne przepisy. Łamanie prawa ma wymiar poważniejszy - polega na działaniu wbrew intencjom twórców prawa w niepodległym państwie polskim, którzy zdawali sobie sprawę, że moralność chrześcijańska jest wartością pozytywną jeśli chodzi o wychowanie dzieci i młodzieży. Działania ministerstwa obalają ten dotychczasowy porządek myślenia odwołując się do alternatywnego wzorca, jakim jest myślenie z czasów Gomułki, z czasów komunizmu.
W ten ciąg niekorzystnych trendów wpisuje się też proponowany od przyszłego roku nowy przedmiot - edukacja zdrowotna . To jeszcze inny wątek rewolucyjnych zmian w edukacji, który ma wpływać na pokolenie młodych i doprowadzić do wydobycia się na powierzchnię procesu edukacyjnego tego, co nazywamy seksualizacją. Wiąże się to z wyeksponowaniem znaczenia relacji seksualnych w oddzieleniu ich od relacji miłosnych, małżeńskich i rodzicielskich.
Jak ocenia Pan Profesor tryb wprowadzanych przez ministerstwo zmian?
Jeśli chodzi o zmiany w podstawie programowej z historii, które to zmiany wchodzą w życie od września br., można było w określonym czasie w poprzednich miesiącach przesłać na ten temat swoje uwagi do MEN przez internet. Skorzystałem z tej formy, choć można było wypowiedzieć się bardzo skrótowo, z uwagi na ograniczenia w liczbie znaków. Cóż to jednak za dyskusja, gdy ma ona charakter tak jednostronny! Ja nie otrzymałem nawet informacji zwrotnej w postaci prostego podziękowania. Dyskusja jest wtedy, gdy dochodzi do konfrontacji między argumentami a to mam wrażenie, nie zaistniało na żadnym szczeblu. Wydaje mi się, że owa możliwość przesłania uwag była po prostu próbą przykrycia całkowitego braku dialogu w tej sprawie.
Reklama
Mam wrażenie, że osoby zainteresowane podtrzymywaniem ducha polskiego, tym, by polska wyjątkowość była wartością badaną, prezentowaną i promowaną, by trwała ogólnopolska dyskusja na ten temat - są przez polityków, którzy dziś sterują państwem polskim przeznaczeni do tego, by zamilknąć na dobre. Dotyczy to zwłaszcza osób z mojego pokolenia. Służyć ma temu m.in. przygotowywana ustawa o mowie nienawiści. Jeśli zostanie ona wsparta prokuraturą, sądami i wszystkimi innymi środkami represji, może mieć bardzo daleko idące konsekwencje: do młodych ludzi przestaną docierać bardzo ważne pytania dotyczące świata, który my widzimy i kształtujemy. Chcielibyśmy, by te pytania były jednak obecne w przestrzeni publicznej.
Co w tej sytuacji można zrobić?
Demokratyczne społeczeństwo polskie powinno jak najszybciej doprowadzić do zmiany tej ekipy a zwłaszcza doprowadzić do odsunięcia Lewicy od resortów, których zadaniem jest wpływanie na świadomość młodego człowieka. Lewica w Polsce ma dwie cechy - po pierwsze dziedzictwo komunizmu i totalitarnej partii, po drugie - swego rodzaju rewolucyjność w trybie posłuszeństwa wobec lewicy światowej. Niegdyś źródłem wiedzy o tym, co postępowe, była Moskwa. Teraz jest to Lewica europejska z Berlina i Brukseli. Mamy do czynienia z formacją, która powinna być jak najdalej od takich instytucji jak MEN.
Druga recepta na działanie ma charakter oddolny. Można przeciwstawiać się proponowanym zmianom i ich skutkom przez dostępne nam narzędzia - przez organizacje samorządowe, społeczne itp. ale przede wszystkim Rady Rodziców, które mają prawo domagać się, by te wszystkie negatywne działania zostały zatrzymane.
rozmawiała Maria Czerska