Od 55 lat, jak co roku, 22 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Ziemi, aby „zainwestować” w naszą planetę. Od tego czasu zainicjowana przez Stany Zjednoczone, równolegle z narodzinami i rozwojem współczesnego ruchu ekologicznego, największa demonstracja ekologiczna na rzecz ochrony naszego globu stale się rozwija. Dziś angażuje ponad miliard ludzi na całej kuli ziemskiej, zmobilizowanych konceptem uwrażliwienia jak największej liczby ludności na główne problemy Ziemi, ale – i być może przede wszystkim – w celu poszukiwania konkretnych i wspólnych rozwiązań, których celem jest nakreślenie lepszej przyszłości dla nas i naszej planety.
Żyjemy w epoce dramatycznej kolizji między potrzebami społeczeństwa a światem przyrody. Agresja człowieka niebezpiecznie naruszyła równowagę natury. Zanieczyszczenie wód, powietrza i gleby już dawno przekroczyło wszelkie dopuszczalne normy; umiera życie w morzach, giną lasy, całkowicie wymknął się spod kontroli przyrost demograficzny, ulegają zagładzie całe gatunki flory i fauny, rośnie nieustannie zapotrzebowanie na energię. Niestety, cały świat świadomie ignoruje szaleńczą agresję cywilizacji przemysłowej, choć zdaje sobie doskonale sprawę z jej szkodliwych skutków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Tym, co swego czasu wstrząsnęło sumieniem Amerykanów, była katastrofa ekologiczna. W 1969 r. eksplozja na polu naftowym na morzu, 10 km od wybrzeża w Santa Barbara w Kalifornii, spowodowała zatrważający wyciek ropy. W ciągu 10 dni do wody i na plaże przedostało się ok. 100 tys. baryłek ropy naftowej, co spowodowało śmierć 3,5 tys. ptaków morskich, delfinów, fok i lwów morskich. Był to szok dla opinii publicznej, stąd i natychmiastowa reakcja. Studenci i aktywiści z całego kraju wzięli udział w serii spotkań i konferencji poświęconych ochronie środowiska, których inicjatorem był senator stanu Wisconsin Gaylord Nelson. Mobilizacja osiągnęła punkt kulminacyjny 22 kwietnia 1970 r., kiedy to we wszystkich większych miastach USA odbyły się ogromnych rozmiarów demonstracje, w których wzięło udział 20 mln amerykańskich obywateli. Tak narodził się Dzień Ziemi, który rok później został usankcjonowany przez Organizację Narodów Zjednoczonych. Wkrótce ruch społeczny, córka postmaterialistycznej i antykonsumpcyjnej „kontrkultury”, powiązany z aktywnością antynuklearna?, trafił do Europy, gdzie w równym stopniu znalazł podatny grunt wśród młodzieży akademickiej gotowej stymulować metamorfozę społeczeństwa.
W połowie lat 70. XX wieku podejmowałem we Włoszech kampanię na rzecz ochrony czystości Morza Śródziemnego, ale rozczarowałem się, bo nie widziałem żadnych rezultatów. Latem 1994 r. zorganizowałem wyprawę ekologiczną, angażując pięciu kosmonautów z różnych krajów. Projekt był firmowany przez urzędującego na Kremlu Borysa Jelcyna oraz wspierany przez włoskiego prezydenta Oscara Luigiego Scalfaro. Naszym celem było pokazanie, że istnieją jeszcze enklawy pierwotnego świata, które uchowały się przed wpływami naszej cywilizacji, i właśnie dlatego trzeba je chronić za wszelką cenę. Przez 10 dni spływaliśmy tratwami w sercu dzikiego zakątka Syberii. Bezkresna tajga miała w sobie coś z biblijnej proporcji, która zachwycała tajemnym czarem i jednocześnie przytłaczała, a człowiek czuł się mały i zagubiony. Przy wieczornym ognisku moi współtowarzysze opowiadali, jak ze stacji orbitalnej widzieli niezliczone ślady agonii życia ziemskiego. Ziemia jest tylko jedna – mówili. Jedynym sposobem, aby ją uratować od zagłady, jest przyjęcie postawy mniej egoistycznej, umożliwiającej znalezienie równowagi między interesami osobistymi i interesami wspólnoty. To prawda, że jest to idea godząca w interesy jednostki, zmuszająca człowieka do pewnych poświęceń, ale stawka jest wysoka: chodzi o nasze przeżycie.
Reklama
Na konferencji prasowej kosmonauci skierowali apel do rządów, elit politycznych, instytucji międzynarodowych, organizacji społecznych, przedstawicieli wielkiego przemysłu i biznesu, głów Kościoła, uczonych i wszystkich mieszkańców Ziemi, aby zaangażowali się w misję ratowania naszej, jeszcze żywej, planety. Istnieje absolutna potrzeba stworzenia nowych przyzwyczajeń, nowej świadomości, nowych postaw ekonomicznych. Musimy zmienić podejście do naszego stylu życia i produkcji, do relacji z lądem i morzem, a także budować bardziej zieloną i sprawiedliwą przyszłość, zachęcając każdego do wniesienia w to swojego wkładu. Nie mamy czasu do stracenia, aby chronić środowisko, zdrowie naszych dzieci i wnuków, absolutnie musimy działać teraz. W rzeczywistości aby lepiej uszanować planetę, na której żyjemy, konieczne jest przyjęcie koncepcji ekologii integralnej jako podstawowego postulatu. Matka Ziemia nosi nas w swoim łonie, odżywia, jesteśmy jej integralną częścią. Musimy zacząć pokazywać, że potrafimy dbać o każdą z form życia, wśród których żyjemy, i je szanować. Tylko czując się częścią globalnej wspólnoty ekologicznej, możemy uzdrowić relacje z naturą, które zostały poważnie nadszarpnięte. Jedynie przez skuteczną i nieustanną gloryfikację ekosystemów, w których współistniejemy, będziemy mogli cieszyć się solennym smakiem życia. Jedynie wtedy, gdy dominująca część społeczeństwa zechce spojrzeć prawdzie w oczy, można będzie liczyć na wyjście z impasu i przywrócenie żywotnej więzi człowieka z otoczeniem.
Czy moi przyjaciele kosmonauci odcisnęli tu jakiś ślad? Odnoszę wrażenie, że nie. Po raz kolejny dotknęły mnie gorycz i złość, bo ludzie szybko o tym zapomnieli. Przegrałem, to wszystko mnie przerosło. Poczułem się Don Kichotem z La Manchy, szlachetnym człowiekiem, który walczy o wzniosłe cele, ale pozbawiony poczucia rzeczywistości naraża się na śmieszność. Podobnie ponad pół wieku temu świat zlekceważył słowa astronauty Neila Armstronga, który po powrocie z Księżyca przestrzegał ludzkość: „Znajdujemy się na pokładzie statku, który powoli tonie, i czas na załatanie dziury w kadłubie jest straszliwie krótki”. Globalna społeczność nie podjęła zaproszenia do refleksji i do moralnego obudzenia się, do wdrożenia wyzwania do równowagi w świecie przyrody.
Co zatem zmieniło się po 55 latach od ustanowienia ekologicznego święta, co ono wniosło w relacje między człowiekiem – przyroda? – jakością życia? Chciałoby się wierzyć, że dzień 22 kwietnia zrobił sporo dla promocji pros´rodowiskowych postaw oraz budowy wspólnej odpowiedzialności za Ziemie?, chociaż liczni odnoszą wrażenie, że ponad połowa wieku szczytnej inicjatywy ograniczyła się zaledwie do dobrych intencji. Ludzkość nieustannie przekształca się pod względem kulturowym, geopolitycznym i społecznym. Technologia sprawia, że stare modele idą do lamusa. Wszystko się zmienia z wyjątkiem drapieżnej duszy ludzkiej, przekonanej o niewyczerpanych zasobach i przeświadczonej, że może zachowywać się jak pasażer na gapę, żyjąc bez płacenia za bilety. Okazało się, że mamy do czynienia z systemem monstrualnego lobby, superorganizmu pazernych plenarnych powiązań biznesowych tytanów, wielkich koncernów, które kontrolują światowa? gospodarkę, a zatem decydują o losach ludzkości. Fiaskiem kończą się wszelkie szczyty klimatyczne ONZ. Dzięki forom, transmisjom na żywo, ciągłemu uczestnictwu w radiu i telewizji, w internecie i mediach społecznościowych możliwe jest jeszcze lepsze odkrywanie przyszłych ścieżek inspirowanych refleksją nad Matką Ziemią. Dalsze ignorowanie tego tematu jest przestępstwem, ponieważ w ten sposób skazujemy siebie samych. To jest ostatni dzwonek, żeby zmienić mentalność.
Jak zauważył ponad 100 lat temu Albert Einstein, nowoczesność zawiodła. Musimy zbudować nowy humanizm, w przeciwnym razie nie uratujemy planety. Swego czasu podczas audiencji generalnej papież Franciszek podkreślił, że natura żywo reaguje na drapieżne zachowanie człowieka: „Jest takie hiszpańskie powiedzenie, które mówi, że Bóg zawsze wybacza, my, ludzie, czasami to robimy, czasami nie, ale Ziemia nigdy nie wybacza”.